środa, 23 kwietnia 2014

TOP 5 piosenek na chandrę

Niby wiosna w pełni, ale każdy z nas ma przecież te gorsze chwile. I różnie można sobie z nimi radzić- zatapiać smutki w jedzeniu, oglądać najgłupsze komedie albo skorzystać z uroków miasta. Mi jednak zawsze towarzyszy jakaś muzyka i to właściwie ona nastraja mnie na cały dzień. Dlatego z chęcią podzielę się tym, co leci w moim odtwarzaczu mp3 kiedy tylko dopada mnie zły humor. Po takiej dawce muzycznych endorfin nikt nie będzie się już smucił.


1. Mark Ronson & The Business Intl- Bang Bang Bang

Pana można kojarzyć z wspaniałą, nieżyjącą już Amy Winehouse, z którą producent bardzo długo współpracował. Całą płyta "Record Collection" jest moim zdaniem godna uwagi- latem te energetyczne utwory brzmią jeszcze lepiej!


2. Queens of the stone age- Make it with chu

To coś dla fanów mocniejszego grania. Joshh Homme i spółka wprawdzie nie biegają w różowych, odblaskowych leginsach na tęczowym tle i nie śpiewają o tym, że chmurki fruną a koniki hasają po polu.... Ale niewiele muszą robić, żeby słuchacze uśmiechnęli się szeroko.


3. Moby- The perfect life

Moby od zawsze był mi bliski. Może też dlatego, że słuchałam go jako mała dziewczynka razem z siostrą. I sentyment został. Ja mu wierzę, jak śpiewa, że "the perfect life is all I need". 


4. Die Antwooord- I fink u freaky

Muzyka dla ludzi o mocnych nerwach, dystansie do świata i dobrym gustem. Duet z Kapsztadu wykonuje rap-rave, ale łączy też w sobie różnokulturowe elementy muzyczne. Teledysk jest dla totalnych freaków, ale Die Antwoord nawet największego lenia pobudzą do pracy!



5. Pajujo feat. Chillu- Krążę po dźwiękach

I na koniec polski akcent, kto by pomyślał! Reggae słucham rzadko, fascynowałam się tym na przełomie gimnazjum i liceum, ale sentyment pozostał. Szczególnie jak słyszę tak dobry utwór i przecudowny głos Martyny w refrenach. Dziewczyna dołączyła do zespołu po swoim debiucie w "Bitwie na glosy", gdzie reprezentowała drużynę Kamila Bednarka. Oby tak dalej!

sobota, 19 kwietnia 2014

Stwórz zespół dla zabawy, a potem odnieś prawdziwy sukces

Zrobiło się już wiosennie i iście świątecznie. A ja zamiast malować pisanki i piec mazurki buszuję w odmętach internetu i szukam muzycznych inspiracji. To dziwne, że ostatnimi czasy brakuje mi już czegoś, nowego na swojej playliście, ale... Nie ma się czego obawiać. Rude zawsze znajdzie coś interesującego, czym się może z innymi podzielić.
Ostrzegam- będzie prawie że wulgarnie. Wszystko za sprawą KAKKMADDAFAKKA, którzy swoją muzyką roztapiają norweski śnieg. 
Ich historia sięga 2004 roku, kiedy bracia Axel i Pål, wraz z kolegami założyli zespół o tej wdzięcznej nazwie. Wszystko pięknie, cacy, a chłopcy zebrali się tylko po to, by zagrać jeden występ w młodzieżowym domu kultury. Ich energetyczny miks spodobał się publiczności w stu procentach i nie było już mowy o tym, by KAKKMADDAFAKKA odeszło w zapomnienie. Panowie wydali swoją pierwszą EP zatytułowaną "Already your favourite EP' w 2006 roku. Ich pierwszy longplay "Down to Earth" (2007) przyniósł im rozgłos w rodzimej Norwegii, pomimo wielu zarzutów i słów krytyki. 
Panowie wystąpili na wielu międzynarodowych festiwalach, a w 2008 roku zostali nominowani do MTV Europe Music Awards w kategorii "Najlepszy norweski zespół"
Ale..
Ich kariera nabrała jeszcze większego rozpędu, kiedy w 2011 roku pojawiła się ich druga płyta "Hest", produkowana pod skrzydłami samego Erlenda Øye, który jest też odpowiedzialny za ostatni,jeszcze ciepły album grupy zatytułowany "Six months is a long time".
Ich energetyczną muzykę można od razu pokochać, albo znienawidzić. I to chyba jest przepis na sukces- Wywoływać w ludziach tak skrajne emocje. 
Jeśli ktoś tych Panów nie zna, to ja polecam. I biorę za to na siebie pełną odpowiedzialność.

Jako, że Wielkanoc już w pełni i pewnie jesteście zmęczeni trzepaniem dywanów i myciem okien dorzucę Wam coś od KAKKMADDAFAKKA. Z przesłaniem, żebyście już nie byli tacy zmęczeni i żeby wasze nóżki tupały w rytm muzyki.



Najedzcie się, bardzo. Wszak najedzony człowiek, to szczęśliwy człowiek!


wtorek, 1 kwietnia 2014

Dobre i polskie

Od dawna już panuje przeświadczenie, że my Polacy nie umiemy robić dobrej muzyki, ta skończyła się przecież jakieś dwadzieścia lat temu i nawet kultowe zespoły (jak Lady Pank czy Perfect) nie są już w stanie wydać czegoś na poziomie. Mamy Dody, mamy Mandaryny, ale nie mamy muzyki.
Radia zostały nawet zobligowane do grania polskiej muzyki w większej ilości. I w ogóle jej nie słychać, chyba, że między godziną 1:00 a 6:00 rano. Nie dziwne, skoro nie mają czym pieścić naszych uszu.

A jednak, ja ostatnio wróciłam do tego tematu i znalazłam kilka perełek, które powinny podbijać listy przebojów. Szkoda, że zespoły te w dalszym ciągu niszowe i ma z nimi do czynienia wąskie grono osób. Chyba czas to zmienić!

Więc mój TOP 5 w polskiej muzyce przedstawiam tutaj. Na dowód, że się da.

1. Krzysztof Zalewski- Jaśniej

Nie każdy zdaje sobie sprawę, że z tym jegomościem już miał do czynienia. Długowłosy Krzysztof w ramonesce wygrał bowiem drugą edycję "Idola". Wydał płytę i... Słuch po nim zaginął. W końcu wrócił z nowym projektem, który zachwyca różnorodnością stylów, ale też instrumentów. Zalewski nie rozstał się z ukochaną gitarą, ale polubił się bardzo z klawinetem, który króluje w "Jaśniej".
"Zelig" to dziesięć magicznych utworów, które z każdym przesłuchaniem nabierają innych barw i znaczeń. Nazwa albumu nie jest więc przypadkowa.

(Zainteresowanych odsyłam do twórczości Woody'ego Allena i jego filmu "Zelig" właśnie.)


2. Mama Selita- Na pół

Tak bardzo dziwne. Tak bardzo dobre, co rzadko się zdarza biorąc pod uwagę fakt łączenia ostrych, gitarowych brzmień i rapu. Łatwo wtedy o pastisz, a raczej żadnemu muzykowi na tym nie zależy. Mama Selita wyszli jednak z tego pojedynku cało i wcale nie przecięli tysięcy serc na pół. Wręcz przeciwnie, chce się ich słuchać w kółko. Barwne porównania i inteligentny tekst, tego na polskim rynku muzycznym brakuje.



3. Mikromusic- Takiego chłopaka

Wystarczy kilka sekund by zakochać się bez pamięci w jej głosie. Czysty, anielski, delikatny. Ludzie powinni wariować na widok Mikromusic na scenie, bo ludzie znają się na rzeczy. Dowód na to, że nie potrzeba silikonowych wypełniaczy, dwudziestu tancerzy i diamentowego mikrofonu by 'robić' muzykę na poziomie.
Też bym chciała takiego chłopaka, wariata, który by zapętlał Mikromusic na swoim odtwarzaczu.



4. The Dumplings- Słodko-słony cios

Przywracają mi wiarę w młode społeczeństwo. Ciężko uwierzyć, że mają zaledwie kilkanaście lat, są zupełnymi samoukami i za każdy dźwięk są w pełni odpowiedzialni. Swoje pierwsze utwory nagrywali w domu, bez profesjonalnego sprzętu oraz szarży producentów i dźwiękowców. A ja niedawno powiedziałam, że współcześni nastolatkowie to prawie margines społeczny.. Wstyd mi, zwracam honor!


5. Tomasz Makowiecki- Holidays in Rome

Jestem tym Panem absolutnie zauroczona. Od zawsze. I naprawdę się cieszę, że zniknął na jakiś czas ze sceny, bo wypracował wyśmienity materiał. "Moizm" to w końcu to, czego Makowiecki zawsze w sobie szukał- jego prawdziwa natura, pozornie melancholijna, a jednak nieprawdopodobnie dzika. Pełna cieni i niedopowiedzeń, co słychać w każdym dźwięku. Miałam okazję być na pierwszym koncercie promującym tę płytę, stać w pierwszym rzędzie i słuchać...
Nie ma mowy, żebym była tutaj obiektywna. Tak bardzo dobra płyta.